Przywiązanie się do przedmiotów.
W ramach wprowadzenia: wracam do pisania, bo zatęskniłam i ogromnie mi szkoda pozostawić to miejsce, które tworzyłam przez ubiegłe lata. Wybaczcie jeśli dzisiejszy post będzie trochę bez składu i ładu, ale wyszłam z formy. Nie mam też żadnego określonego planu, podpunktów co chcę tu napisać. Jedynie myśli w mojej głowie, które chcę jak najszybciej przekazać dalej, co się nie zniechęcę już przy pierwszym czy drugim akapicie. Może to nie profesjonalne, ale nie będę czekać do jutra z publikacją. Nie dam tekstowi "leżakować", nie będę po raz kolejny kreślić i redagować, bo być może wtedy wcale nie ujrzy światła internetu.
Nie jestem też dobra w wymyślaniu tytułów, będzie o przywiązywaniu się do przedmiotów, na podstawie zdarzenia, które miało miejsce w marcu 2016 r. Wiem, już szmat czasu za mną, ale tymi przemyśleniami warto się podzielić. Na chłodno. Przemyśleniami, a nawet pewnego rodzaju wątpliwościami, pytaniami na które szukam dalej odpowiedzi. Może wspólna dyskusja z Wami (w komentarzach pod), na którą bardzo liczę pomoże mi i nie tylko mi, ale również innym.
Nie jestem typem imprezowiczki, swoje się wyszalałam w liceum. I uważam, że każdy powinien się swoje wyszumieć. I nie chodzi o to, że jako mężatka z 5 letnim stażem już nie mogę. Mogę, ale nie chcę. Z wiekiem zmieniają się priorytety, chęci spędzania wolnego czasu. Ale raz do roku z moją najlepszą przyjaciółką (z okazji jej urodzin) idziemy potańczyć do klubu. Tak też było w tym roku. I właśnie na tej imprezie zostałam okradziona, co przyjęłam ze spokojem. Nie dlatego, że byłam pod wpływem alkoholu, bo nie ukrywam wypiłam kilka drinków, lecz w dalszym ciągu mózg pracował tak jak powinien.
Okradziono mnie w jednym z sopockich klubów, na dodatek moja własność zaginęła w opłaconej i pilnowanej szatni. Lecz, gdy przyszło do odbioru okryć wierzchnich mojego żakietu już nie było. Osoba odpowiedzialna za szatnię, nie umiała wyjaśnić mi dlaczego tak się stało, a nie inaczej. Nie robiłam z tego też afery, do czego jakby nie patrzeć miałam prawo i nikogo by to nie zdziwiło. Grzecznie wróciłam do domu i po kilku godzinach snu napisałam prywatną wiadomość na facebooku owego klubu, czy nie znalazł się mój żakiet. Otrzymałam krótką zwrotną odpowiedź "nie". Pomijam już fakt, że nie zostałam nawet przeproszona. Ale zostawmy już te szczegóły bez komentarza, tylko skupmy się na samej rzeczy - żakiecie - który został skradziony.
Żakiet kupiłam w zeszłym roku, był dokładnie taki jaki wtedy chciałam, pod względem koloru, kroju, materiału. Takiego jeszcze nie miałam! Miał dopełnić mój obrany już wtedy styl, bo zaczęłam świadomie budować swoją garderobę, co dokumentowałam na blogu:
- zakupy styczeń - kwiecień (w nich żakiet),
- maj - grudzień i roczne podsumowanie.
Czyli właściwie powinno mi być żal, bo przecież teraz nie mam tego przemyślanego elementu w mojej garderobie! Ale mam jeszcze inne: czarny ze skórzanymi rękawami, biały lniany oraz pudrowy różowy. Dalej mam wybór, ale może to się niedługo zmieni.
I tak najczęściej i najchętniej chodzę w czarnej skórzanej kurtce, bo ją uwielbiam! I pasuje dosłownie do wszystkiego! Więc wychodzi na to, że mogę żyć bez skradzionego żakietu. W tym momencie naszła mnie myśl, że to przez ten minimalizm. Wcielany w moje życie i przez pozbywanie się przedmiotów, a pozbyłam się ich ponad 700 i pozbywam się dalej. Nie czuję straty.
A może dlatego, że był tani? Jego wartość w sklepie 149 zł. Kto przejrzał podlinkowany wyżej post zauważył, że zapłaciłam za niego jedynie 50 zł, na dodatek łącznie ze spodniami! Bo obowiązywały promocje + korzystałam ze zniżki pracowniczej przyjaciółki. Czy to nie tak, że bardziej przywiązujemy się do drogich przedmiotów? Pomijam przedmioty otrzymane od kogoś w prezencie, nawet tanie nabierają wartości sentymentalnej. Tylko mówię o tych, które kupiliśmy samodzielnie, wyciągając pieniądze z własnego portfela, pieniądze na które ciężko pracowaliśmy.
I bardziej o nie dbamy. Wracając jeszcze do starego samochodu. Korzystaliśmy z niego oboje, ja i małżonek. Mąż często podczas jazdy pije napoje gazowane, czy jakąś wodę. Po opróżnieniu butelka najczęściej lądowała na tylnym siedzeniu. Jeździł tak długo, aż uzbierał naprawdę pokaźną ilość pustych butelek i dopiero wtedy je wyrzucał, albo wcześniej zrobiłam to ja, bo było mi wstyd poruszać się takim autem. A teraz? Odkąd ma nowy samochód taka sytuacja jest nie do przyjęcia. Zawsze wypucowany i w środku i na zewnątrz...
Widzę po swoich notatkach, że lista rzeczy kupionych w porównaniu z ubiegłym rokiem jest krótsza. Kupując coraz mniej nie koniecznie sięgam tylko po rzeczy z najwyższej półki, najlepszej jakości na jaką mnie stać. Co może i nieco przeczy modnemu slow fashion. Ale na pewno nie minimalizmowi, chociaż są tego różni "wyznawcy". Chcę być w zgodzie ze sobą. Nie chcę być więźniem przedmiotów, dodatkowo martwić się o nie, czy odczuwać stres np. podczas parkowania samochodu. Coraz mniej materialnych rzeczy potrzebuję. Ubrań, kosmetyków, gadżetów, elementów wystroju wnętrz, a nawet odechciało mi się wszelkich remontów. Ale o tym pewnie jeszcze napiszę w osobnym poście. Zakładka u góry bloga "lista zakupów" jest już tak bardzo nieaktualna, że zaraz pewnie ją usunę...
To teraz w tym miejscu jest czas na Twój komentarz, w odniesieniu do tego co napisałam. Podyskutujmy jak to jest u Ciebie z przywiązaniem do przedmiotów. Czego byłoby Ci żal, gdybyś to utracił/a, albo co koniecznie zabrał/abyś na drugi koniec świata. I czy też uważasz, że przywiązanie do przedmiotów zależne jest od ich ceny? Śmiało, pisz co leży Ci na sercu.
Okradziono mnie w jednym z sopockich klubów, na dodatek moja własność zaginęła w opłaconej i pilnowanej szatni. Lecz, gdy przyszło do odbioru okryć wierzchnich mojego żakietu już nie było. Osoba odpowiedzialna za szatnię, nie umiała wyjaśnić mi dlaczego tak się stało, a nie inaczej. Nie robiłam z tego też afery, do czego jakby nie patrzeć miałam prawo i nikogo by to nie zdziwiło. Grzecznie wróciłam do domu i po kilku godzinach snu napisałam prywatną wiadomość na facebooku owego klubu, czy nie znalazł się mój żakiet. Otrzymałam krótką zwrotną odpowiedź "nie". Pomijam już fakt, że nie zostałam nawet przeproszona. Ale zostawmy już te szczegóły bez komentarza, tylko skupmy się na samej rzeczy - żakiecie - który został skradziony.
Żakiet kupiłam w zeszłym roku, był dokładnie taki jaki wtedy chciałam, pod względem koloru, kroju, materiału. Takiego jeszcze nie miałam! Miał dopełnić mój obrany już wtedy styl, bo zaczęłam świadomie budować swoją garderobę, co dokumentowałam na blogu:
- zakupy styczeń - kwiecień (w nich żakiet),
- maj - grudzień i roczne podsumowanie.
Czyli właściwie powinno mi być żal, bo przecież teraz nie mam tego przemyślanego elementu w mojej garderobie! Ale mam jeszcze inne: czarny ze skórzanymi rękawami, biały lniany oraz pudrowy różowy. Dalej mam wybór, ale może to się niedługo zmieni.
I tak najczęściej i najchętniej chodzę w czarnej skórzanej kurtce, bo ją uwielbiam! I pasuje dosłownie do wszystkiego! Więc wychodzi na to, że mogę żyć bez skradzionego żakietu. W tym momencie naszła mnie myśl, że to przez ten minimalizm. Wcielany w moje życie i przez pozbywanie się przedmiotów, a pozbyłam się ich ponad 700 i pozbywam się dalej. Nie czuję straty.
A może dlatego, że był tani? Jego wartość w sklepie 149 zł. Kto przejrzał podlinkowany wyżej post zauważył, że zapłaciłam za niego jedynie 50 zł, na dodatek łącznie ze spodniami! Bo obowiązywały promocje + korzystałam ze zniżki pracowniczej przyjaciółki. Czy to nie tak, że bardziej przywiązujemy się do drogich przedmiotów? Pomijam przedmioty otrzymane od kogoś w prezencie, nawet tanie nabierają wartości sentymentalnej. Tylko mówię o tych, które kupiliśmy samodzielnie, wyciągając pieniądze z własnego portfela, pieniądze na które ciężko pracowaliśmy.
Dla każdego oczywiście tanio/ drogo będzie oznaczać co innego i też to rozumiem, bo punkt patrzenia zmienia się od punktu siedzenia. Ale spójrz na swoje zakupy, przedmioty które Cię otaczają przez swój indywidualny filtr.Osobiście przyłapałam się na tym, że niejednokrotnie mniej żal było mi tanich przedmiotów, niż tych droższych. Przykładów mogłabym mnożyć, od bluzki kupionej w lumpeksie za max 10 zł w porównaniu do tej kupionej za 79 zł. Naszego starego samochodu, który obrysowałam na słupie w centrum handlowym, czy w który ostatecznie rąbnął inny samochód. A ubolewałam nad urwaną wycieraczką w moim nowszym aucie - tak, jakiś buc urwał mi tylną wycieraczkę. Staram się tym nie przejmować, nie przywiązywać się do przedmiotów, bo szkoda nerwów. Ale dalej łapię się na tym, że byłoby mi żal, gdyby ktoś ukradł mi moje skórzane torebki, czy buty.
I bardziej o nie dbamy. Wracając jeszcze do starego samochodu. Korzystaliśmy z niego oboje, ja i małżonek. Mąż często podczas jazdy pije napoje gazowane, czy jakąś wodę. Po opróżnieniu butelka najczęściej lądowała na tylnym siedzeniu. Jeździł tak długo, aż uzbierał naprawdę pokaźną ilość pustych butelek i dopiero wtedy je wyrzucał, albo wcześniej zrobiłam to ja, bo było mi wstyd poruszać się takim autem. A teraz? Odkąd ma nowy samochód taka sytuacja jest nie do przyjęcia. Zawsze wypucowany i w środku i na zewnątrz...
Widzę po swoich notatkach, że lista rzeczy kupionych w porównaniu z ubiegłym rokiem jest krótsza. Kupując coraz mniej nie koniecznie sięgam tylko po rzeczy z najwyższej półki, najlepszej jakości na jaką mnie stać. Co może i nieco przeczy modnemu slow fashion. Ale na pewno nie minimalizmowi, chociaż są tego różni "wyznawcy". Chcę być w zgodzie ze sobą. Nie chcę być więźniem przedmiotów, dodatkowo martwić się o nie, czy odczuwać stres np. podczas parkowania samochodu. Coraz mniej materialnych rzeczy potrzebuję. Ubrań, kosmetyków, gadżetów, elementów wystroju wnętrz, a nawet odechciało mi się wszelkich remontów. Ale o tym pewnie jeszcze napiszę w osobnym poście. Zakładka u góry bloga "lista zakupów" jest już tak bardzo nieaktualna, że zaraz pewnie ją usunę...
To teraz w tym miejscu jest czas na Twój komentarz, w odniesieniu do tego co napisałam. Podyskutujmy jak to jest u Ciebie z przywiązaniem do przedmiotów. Czego byłoby Ci żal, gdybyś to utracił/a, albo co koniecznie zabrał/abyś na drugi koniec świata. I czy też uważasz, że przywiązanie do przedmiotów zależne jest od ich ceny? Śmiało, pisz co leży Ci na sercu.
zastanawiałam sie nad tym ,gdy moja koleżanka zgłosiła kradzież air maxow z siłowni na policje. Ma mała stopę wiec wziela te tansze z działu dziecięcego,nie kosztowały wiec 500zl ale nadal sporo. myslalam co bym zrobiła w takiej sytuacji ,ale chyba mimo wszystko policja to dla mnie zbyt wiele - pewnie machnelahym na to ręka. najdroższa rzeczą z ubran jakie kupiłam to były timberlandy (500zl ) i sukienka Karoliny baszak. zakupu nie zaluje i wlasxiwie to moge powiedzieć ze troche sie do tych rzeczy przywiązałam.moze to poniekąd dlatego ,ze kupuje o wiele mniej ubran i jak juz to robie to wybieram cos droższego co posłuży mi na dłużej? W liceum chyba sama do konca nie ogarniałam ubran ktore mam i w zakamarkach szafy znajdowałam rzeczy ktore leżały tam nieruszane ..2 lata. jestem tez chyba przywiązana do mojego zegarka - dostałam go po 1 ( męczącym ..) roku studiów za zdanie wszystkiego.mam tylko jeden i chodzę w nim cały rok. Na pewno bardzo byłoby mi zal gdyby ktos mi go ukradł ...to taki dowód ze dałam rade. Mysle ze ubrania mozna jakos przeboleć ,ale gorsze sa rzeczy ktore maja jakas sentymentalna wartość i pomimo ze to sa tylko "rzeczy" -człowiek sie przywiązuje.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to powinno kradzieże się zgłaszać. Ja oczekiwałabym chociaż od takiego miejsca przeprosin a nawet rekompensaty straty (w końcu wejście było płatne a szatnia obowiązkowa), skoro ich nie otrzymałam nie mam zamiaru więcej tam przychodzić. Tylko nie wiem jak takie zgłoszenia są traktowane przez policję i czy w ogóle w takiej sprawie można coś zrobić.
UsuńOczywiście to olali ...a ta sieć siłowni jest dostepna w wielu innych miejscach :/
UsuńA czy to nie jest tak, że przyczyną dla której "przełknęłaś" tę stratę nie jest minimalizm, tylko to że tak naprawdę-naprawdę to kochasz skórzaną kurtkę, a ten żakiet? Pewnie gdyby to ją Ci skradziono to jednak byłoby Ci smutno?
OdpowiedzUsuńJa do rzeczy w ogóle się nie przywiązuję, nie trzymam żadnych pierdół na pamiątkę itd. W przypadku ubrań zdarza się, że dana rzecz jest już znoszona, ale nie znalazłam dla niej jeszcze zastępstwa i wtedy bywa, że chodzę w czymś, czego niektórzy już by na siebie nie włożyli... Ale tak to właśnie jest z tymi ciuchami, które pasują do naszego stylu w 120 procentach :)
A wiesz, że tak też może być:)
UsuńDo pewnych rzeczy człowiek się przywiązuje. Nie ma chyba nic dziwnego w dbaniu o to co się ma.
OdpowiedzUsuńW dbaniu o to co się ma oczywiście, że nie widzę nic złego. Zauważam jednak pewną zależność, że o droższe rzeczy dba się bardziej.
UsuńPo pierwsze to zupełnie nie wyszłaś z formy, a po drugie wiem jak to jest gdy jest się mężatka z 5- letnim stażem i jak się wtedy zmieniają priorytety :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, bo już się obawiałam, że każde napisane zdanie brzmi idiotycznie. I witaj w klubie żonek:)
UsuńTwoja historia bardzo przypomina mi sytuację, do której doszło parę lat temu w jednym z katowickich klubów. Byłam tam wtedy na imprezie i oddałam do szatni czarny sweter, a po imprezie okazało się, że go nie ma. Żeby właściwie nakreślić sytuację, były to początki moich studiów, okres bardzo ciężki dla mnie pod wieloma względami, także finansowymi. Ledwie wiązałam wtedy koniec z końcem, miałam bardzo mało ciuchów, większość kupiona za grosze, a ten sweter pamiętam, że też kupiłam w Reserved, na jakiejś promocji, ale dal mnie i tak to była spora kwota. Po tym, jak usłyszałam, że moja swetra nie ma, rozpłakałam się pod szatnią. To był jedyny sweter, który dobrze wyglądał, reszta była już znoszona. Wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na zakup nowego.. Stałam pod szatnią bardzo długo, patrząc jak ludzie odbierają swoje rzeczy i za każdym razem pytałam szatniarza, czy może teraz mój sweter się znalazł (ze łzami w oczach). Gdy zaczęło już świtać, i prawie wszyscy już wyszli, a ja nadal tam stałam, zrezygnowany szatniarz, schylił się i sięgnął pod 'oknem" szatni i oddał mi mój sweter! Zabrałam go szczęśliwa i wyszłam. Złość narosła we mnie dopiero po wyjściu z klubu... Co za s**syn -pomyślałam. Szatniarz specjalnie schował ten sweter, dokładnie wiedział, gdzie był. Pewnie miał kogoś, komu dawał te wszystkie"zaginione" rzeczy.. Ciekawe, ile osób okradł....Nie chcę myśleć, że z Twoim żakietem było podobnie. Gdyby taka sytuacja spotkała mnie dzisiaj, na pewno nie zareagowalabym tak nerwowo jak wtedy. Teraz moja sytuacja materialna jest o wiele lepsza. Aczkolwiek lubię swoje rzeczy i daleko mi do minimalizmu.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za długi post:)
UsuńBardzo dziękuję Ci za tak wyczerpujący komentarz! Wiele to dla mnie znaczy, że dzielisz się swoją historią ze mną i z innymi czytelnikami. Bo jak widać, w różnych sytuacjach życiowych (materialnych) na takie sprawy spoglądamy inaczej. Ale jestem w ogromnym szoku, że to szatniarz kradł rzeczy! Nie wiem jak to się stało w przypadku mojego żakietu, może dał go komuś innemu już wcześniej i ten ktoś wyszedł z klubu. Może przez pomyłkę, może celowo, ciężko mi stwierdzić...
UsuńJa jestem typem osoby, która by machnęła ręką na żakiet - nie lubię się kłócić, wolę coś odżałować niż robić aferę... Jednak byłoby mi żal tej rzeczy. Dzięki czytaniu Twojego bloga zmniejszyłam ilość rzeczy w swojej szafie, a przez to przywiązałam się do tego co mam (wiem, paradoks:) Szanuję swoje rzeczy, dbam o nie, nie kupuję byle czego, wolę mieć mniej, ale przywiązuję się do tego co już mam( w przeciwności do "szmatek", które mogę bez mrugnięcia okiem wyrzucić. Mam tylko te rzeczy, których potrzebuję lub to, co lubię - myślę że to jest taki mój minimalizm :)
OdpowiedzUsuńDlatego też afery nie robiłam, ale nie zdziwiłoby mnie gdyby inna osoba w takiej sytuacji zaczęła by ją rozkręcać.
UsuńSuper, że wprowadziłaś zmiany i czujesz się z tym dobrze. Ja Ci powiem tak, też lubię każdy element mojej garderoby, ale "płakać" nad plamą/dziurką już nie będę, bo wiem, że to tylko przedmiot;) Trochę w myśl Mari Kondo, "dziękuję" tej rzeczy i żyję dalej:)
Ja ostatnio złapałam się na tym, że nie chciałam kupić nowych legginsów, bo stare chciałam "donosić". Parę razy je cerowałam, ale szybko się na nowo niszczyły. Wylądowałam w szpitalu i było mi strasznie wstyd że mam spodnie z dziurką. Można też przeginać w drugą stronę ;) Obiecałam sobie że nigdy więcej.
UsuńNie wiem czy mogę tu zapytać, ale jak sprawuje się ta szara sukienka z Pulpy?
O nie, cerowanie już nie dla mnie:)
UsuńSukienka z Pulpy służy mi dobrze, aczkolwiek na temp. powyżej 20 stopni już jest za gruba. Oraz w porównaniu z tymi z By Insomnia (a mam 3 sztuki) szybciej zmechaciła się pod pachami.
Przykro mi, że spotkała Cię taka nieprzyjemna sytuacja, bo nie ma co ukrywać nie jest miłe, kiedy ktoś pozbawia Cię Twoich rzeczy bez Twojej zgody... nie mam tu na myśli tylko straty materialnej... Podziwiam Twoją postawę w Takiej sytuacji Bogusiu... nie wiem jak bym zareagowała w podobnej sytuacji... Bardzo ciekawa refleksja, która daje do myślenia - pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńNa pewno do przyjemnych takie przeżycie nie należy, ale wyciągnęłam wnioski i staram się myśleć pozytywnie. Pozdrawiam
UsuńGratuluję podejścia! Należy się uczyć od Ciebie ! ;)))
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
UsuńMyślę, że przywiązanie nie zależy wprost od ceny, ale od czegoś głębiej. Moim zdaniem gdy mamy kupić coś drogiego, to bardzo długo się nad tym zastanawiamy i planujemy, a w rezultacie podejmujemy przemyślane decyzje zakupowe i nabywamy to, na czym naprawdę nam zależy. No i w wypadku kradzieży już nie tak łatwo byłoby drogą rzecz odkupić. Natomiast jak coś jest tanie, to często kupujemy tylko dlatego, że jest tanie lub jest okazja, szybko podejmujemy decyzje, działamy spontanicznie i pochopnie, a w rezultacie trafia do nas dużo takich tam rzeczy, których równie dobrze mogło by nie być. Wysoka cena skłania nas do zastanawiania się czy na pewno jest sens daną rzecz kupować i w rezultacie jesteśmy zadowoleni - ale nie dlatego, że coś jest drogie, ale dlatego, że to był dobry wybór, coś co naprawdę nam się podoba bądź jest potrzebne.
OdpowiedzUsuńInna sprawa, że często cena idzie w parze z jakością, a drogie rzeczy mają w sobie jakąś wartość dodaną względem tanich np. lepszy design, materiały, markę noszącą znamiona luksusu, lepszą obsługę itp. Nie, że zawsze, ale często.
Hihi też kiedyś często chodziłam na imprezy, praktycznie co tydzień! A teraz najlepszą sobotnią rozrywką jest dla mnie miska nachosów z domowym sosem i oglądanie seriali z Mężem ;) Wczoraj byliśmy na Cudawiankach i najbardziej jarało nas jedzenie z foodtrucków, a koło 23 stwierdziliśmy, że wolimy wrócić do domu i odpalić jakiś film :P
W każdym razie, przykro mi z powodu płaszcza. Słaba sytuacja z tą szatnią w klubie :/
To zdanie: "Wysoka cena skłania nas do zastanawiania się czy na pewno jest sens daną rzecz kupować i w rezultacie jesteśmy zadowoleni - ale nie dlatego, że coś jest drogie, ale dlatego, że to był dobry wybór, coś co naprawdę nam się podoba bądź jest potrzebne." chyba najtrafniej obrazuje dlaczego dbamy o droższe rzeczy:)
UsuńJa niestety na cudawianki nie dotarłam, pomimo, że koncerty zapowiadały się ciekawie (dla mnie szczególnie Organek". My również uwielbiamy grać w planszówki:)
Dzięki za ten wpis - refleksja nad tym co i dlaczego posiadamy jest od czasu do czasu bardzo potrzebna. Mnie szkoda przedmiotów, które więcej kosztowały, które dostałam od kogoś bliskiego, są dobrej jakości - "szlachetne" - i które po prostu lubię. Kiedyś zostawiłam w knajpie ulubiony wełniany szal - prezent, gdy wróciłam po chwili już go nie było. Jest mi szkoda, ale to tyle, nie rozpamiętuję tego. Podobnie jak dawno pożyczonych znajomym książek, których więcej już nie zobaczę. Sama lubię przedmioty z duszą, które sprawdzają się u mnie od dawna i nie zamierzam ich wyrzucać. W tym sensie jestem do nich przywiązana. Może dlatego nie podoba mi się minimalizm rozumiany jako wyrzucanie wielu starych (ale sprawnych lub używanych) rzeczy, aby kupić jedną nową droższą i lepszą, a póżniej kolejną, i kolejną. ;)I od nowa.
OdpowiedzUsuńMinimalizm jest obszerny i rozumowany na wiele sposób, tak wiele jak osób praktykujących. Nigdy nie chciałabym pozbywać się jednej starej - sprawdzonej rzeczy na korzyść nowej, droższej, lepszej. O nie.. to dla mnie ani nie minimalistyczne, ani nie ekologiczne;) A i na ekologii mi zależy. Fakt, warto kilka zniszczonych torebek czy butów wymienić na nowsze, o ile oczywiście takim funduszem dysponujemy.
UsuńJa bardzo przywiązuję się do rzeczy, ale choć nie do wszystkich. Sprzętów kuchennych mi nie szkoda ;) Ale pamiętam, jak zostałam kiedyś na studiach okradziona. Zabrano mi w tramwaju portfel z 200 zł. Suma spora, ale i tak najbardziej płakałam po portfelu, który sama zrobiłam i który strasznie lubiłam...
OdpowiedzUsuńHehehe u mnie sprzęty i w ogóle rzeczy kuchenne szybko się niszczą, spaliłam już dwa blendery i tłukę kubki w szalonym tempie, bo jestem niezdarą:P
UsuńByłabym wściekła na Twoim miejscu, mojej siostrze też kiedyś ukradli portfel na dodatek w szkole - w którym było jedynie 5 zł i zdjęcie do legitymacji, bo akurat miała wyrobić nową... Aaa ukradziono też jej nowy telefon komórkowy (już w innej szkole), ale niestety w tej sprawie też nie dało się nic zrobić, pomimo nagrań z kamer:/
Bardzo dobry wpis, daje dużo do myślenia. Ja jestem gdzieś zagubiona pomiędzy - do rzeczy się nie przywiązuję, ale jednak wciąż odczuwam potrzebę wymiany ich na nowe co niekiedy jest bez sensu... Mimo wszystko, świadomość to pierwszy krok do zmian 😉 ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie Kasiu, świadomość to już pierwszy krok:)
UsuńMi za to żal nieraz wymienić stare na nowe, pomimo że się już potrzeba, bo stare ledwo nadaje się do użytku.
Ja rowniez nie wiem jak bym zareagowala podejrzewam, ze bylo by mi smutno i miala bym zly humor przez pare dni, mam takie "szczescie" ze po mimo posiadania malej moim zdaniem ilosci ubran, butow itd. to sa to rzeczy ktore pasuja do mnie i do mojego stylu, wiele z nich jest droga, ale za to sa to wlasnie rzeczy ktore 100% spelniaja swoje zadanie, ktore pomimo lat ( mam swetry ktore nosila moja mama za panienki maja chyba z 30 lat, bardziej bym zniosla fakt, ze sie zniszczyly z biegiem czasu niz to, ze ktos je ukradl albo marynarke ktora kupila mi mama gdy mialam 12 lat! Nadal swietnie wyglada (mam 20 lat i jestem, bardzo drobna) dobrze lezy co prawda rekawki za krotkie ale je akurat podwijam :)) nadal na mnie dobrze leza i dobrze wygladaja, do tego dochodzi kwestia zakupow, dla mnie - osoby, ktora nie przepada za zakupami, swiadomosc tego ze bede musiala poswiecic czas na szukanie, do tego wydanie znowu pieniedzy, bylaby pewnie irytujaca. Do tego jeszcze jestem osoba ktora bardzo przywiazuje sie do rzeczy ktore czesto nie maja wiekszej wartosci sentymentalnej, nie lubie zmian, szczegolnie tych nad ktorymi nie moge zapanowac, nie zaleza ode mnie lub nie moge sie do nich przygotowac, o ile spontaniczne wypady na spacer czy wyjazd na weekend przynosza mi frajde i ukojenie, tak w rzeczach trywialnych jak ubrania, bieganie zawsze znanymi mi dobrze trasami, przygotowanie ubran wieczorem, jedzenia czy nawet poukladana pielegnacja, posiadanie ubran ktore do wszystkiego pasuja, wstawanie o tej samej porze daja mi swego rodzaju poczucie bezpieczenstwa pomijam juz fakt, ze nie musze tracic czasu na zastanawianie sie nad nimi, takze podejrzewam ze kradziez pewnie byla by ta "nie przyjemna" nie oczekwiana zmiana, ktora bym co prawda przezyla ale napewno wytracila by mnie z pewnej rownowagi, chociaz tak naprawde najbardziej chyba bym nie przezyla zgubienia/kradziezy bizuterii a to dlatego ze posiadam tylko taka, ktora ma dla mnie bardzo ogromna wartosc typu, pierscionek na osiemnastke, zegarek po babci itd sa to rzeczy ktore wiele dla mnie znacza i sa powiazane z moimi bliskimi takze tworza jakas wiez miedzy na mi szczegolnie, kiedy ich nie ma a wiemy ze byly to rzeczy dane naprawde od serca no i je lubimy :) z kolei z drugiej strony jest to bardzo frustrujace i meczace przyklad: nie dawno zepsul mi sie laptop sluzyl mi dobre 7 lat, zwiazku z czym zaczelam szukac nowego, poswiecilam mnostwo czasu na szukanie jego zastepcy co chwile cos mi nie pasowalo, bliscy mieli mnie dosc az w koncu zdalam sobie sprawe ze ja po prostu nie moge sie rozstac ze starym laptopem bo pomimo ze nie dziala to byl "idealny" spelnial wszystkie oczekiwania a zaden nie mogl mu "dorownac" bo takiego laptopa i podzespolow juz nie produkuja, a zeby sie przekonac ze jego nastepca jest odpowiedni trzeba go kupic i popracowac przez jakis czas, dokladnie taka sama sytuacja z szukaniem jeansow (moja odwieczna zmora!) czy nowej bielizny, mam swiadomosc ze juz czas na zmiane ale jednak mimo to wciaz "a nie bo..." i nie kupuje bo nic nie jest w stanie zastapic tej poprzedniej rzeczy, z perspektywy obserwatora jest to smieszne z drugiej strony irytujace, jedyna rada w moim przypadku to po prostu starac sie znalezc balans i nie swirowac :D
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za dlugi post, pozdrawiam :)
Dziękuję za tak wyczerpująca wiadomość!
UsuńWidzę w Twoim zachowaniu dosyć dużo z zachowań mojej Sis, ona jest też przyklejona do swojego telefonu, który ma od liceum! A minęło ponad 10 lat. I do innych przedmiotów również. Widzę też, że to dla Ciebie z jednej strony bezpieczeństwo, ale z drugiej strony zmora. I na pewno nie jest tak łatwo żyć.
Więc życzę Ci tej równowagi z całego serducha!
Ja się bardzo przywiązuję do przedmiotów, dlatego tak trudno mi sie pozbywać rzeczy i minimalizm jest u mnie tylko mżonką i niedoścignionym ideałem. Mam mnóstwo rzeczy w naszym małym mieszkaniu i ze zdecydowaną większością nie potrafię się pożegnać, choć już powolutku zaczęłam. Ale to dopiero czubek góry lodowej...
OdpowiedzUsuńA zastanawiałaś się kiedyś nad tym dlaczego tak do tych rzeczy się przywiązujesz?
UsuńCiekawa obserwacja. U mnie przywiązanie do przedmiotu chyba nie jest zależne od ceny. Raz zgubiłam drogi kolczyk z brylantami, notabene w przymierzalni sklepowej i się nie znalazł, a ja nie ubolewałam, bo ...średnio dobrze mi się kojarzył. Innym razem zniszczyła mi się tania bluzka, ale przez to, że lubiłam ją nosić, było mi jej bardzo szkoda, bo wiedziałam, że drugiej takiej nie znajdę. To samo z butami, które rzadko trafiają się idealne - szkoda mi, gdy widzę rysę na tych najwygodniejszych. Choć z autem to inna skala cenowa i tu się zgodzę - moje stare auto ma tyle zarysowań, że nie bardzo dbam o to, w jakiej jest formie (choć na przeglądy jeżdżę i naprawy wykonuję). Służbowe auto męża - cóż, jest prawie świętością. Chyba też z powodu żalu, jaki się czuje przy zniszczeniu drogich przedmiotów wyposażyliśmy dom tymi tanimi, których nie szkoda. Małe dzieci potrafią zasiać spustoszenie, a nam nie szkoda, że kolejny stolik z Ikei do wymiany, bo kosztował tylko 50 zł. Jasne, wolałabym nie wyrzucać mebli i mieć jeden porządny drewniany stół, ale wolę nie denerwować się na dzieci za każdym razem, kiedy pomalują coś kredkami.
OdpowiedzUsuńUfff to może dobrze, że ten kolczyk się zgubił? Ja swój też zgubiłam, ale mi przykro, bo dostałam na urodziny od męża i rodziców i miałam tylko jedną parę kolczyków. Mam jeszcze drugiego i zamierzam się udać do jubilera (już ponad pół roku) by przetopić i ewentualnie dopłacić do nowych.
UsuńOj jak niszczą się moje buty to też mi ogromnie żal! Hehhe tak to już jest z tymi samochodami.
Też uważam, że nie ma co z domu robić muzeum, tylko trzeba żyć, korzystać i nie stresować się zniszczeniami jakie sieją dorośli, dzieci czy koty (i inne zwierzaki), ale łatwiej znieść szkodę na tańszej rzeczy mimo wszystko...
Wydaje mi się, że raczej nie robiłabym wielkiej afery o utracone rzeczy. Ale mam coś innego: nienawidzę, jak ktoś rusza moją elektronikę. To znaczy, jak ukradnie, przełknę to. Ale jak mi zamknie zakładkę w przeglądarce, jak mi coś niepotrzebnego zainstaluje, zapisze - dostaję spazmów! ;)
OdpowiedzUsuńHehhe aż tak? Mnie to akurat nie rusza.
UsuńPrawie każdy tak ma ;)
OdpowiedzUsuń