Dziennik praktyk Zero Waste


Po przeczytaniu książki "Życie Zero Waste" Katarzyny Wągrowskiej, o której pisałam tutaj, przejdźmy do praktyk. Dzisiejszy post to takie moje zapiski na bieżąco, nie są idealne. Nie mam jednak zbyt wiele czasu na redagowanie tekstu, za kilka godzin wylatuję na wakacje. Myślę, że takie "surowe" i tak najlepiej oddadzą emocje, przemyślenia, które w owym czasie mi towarzyszyły.
  • Na pierwszy rzut idzie mycie włosów białą glinką, w końcu mam ją w swojej łazience. Aplikuję na suche włosy, miejsce przy miejscu, z głową spuszczoną nad wanną, bo trochę się osypuje. Wow mam burzę włosów, szkoda, że takich siwych od glinki. Dla lepszego efektu wyczesuję szczotką TT i czekam te kilka minut, zanim wskoczę pod prysznic. Ok, czas na zmycie ciepłą wodą, płuczę dokładnie miejsce przy miejscu. Na koniec płukanka z wody z octem jabłkowym, już to kiedyś praktykowałam. Pod palcami wydają się czyste, niesplątane. Gdy nadchodzi czas suszenia włosów suszarką (moje włosy samodzielnie koszmarnie wolno schną), zaczynam się irytować. Pierwsza myśl, może mają w sobie za dużo wody, na ogół suszę włosy jakoś na 30 minut po myciu, jak odrobinę przeschną same. Dziś już brakuje mi czasu. Efekt włosy są oklapnięte, tłuste. To nie dla mnie. Pozostaję przy mydle w kostce, które ma papierowe opakowanie.
  • Po tym zero waste myciu, myję twarz, peelinguję ciało, produktami zapakowanymi w plastik. Miałam świadomość tego już dawno. Próbuję z tym walczyć, ale nie chcę/nie umiem rezygnować z wszystkiego. Minimalizm kosmetyczny, kupowanie kosmetyków po jednym na kategorie, nietworzenie zapasów i tak już przynosi korzyść dla środowiska. Krótsze włosy też, teraz zużywam jedynie jedną maskę do włosów na rok.
  • Muszę uporać się z porządkami w mieszkaniu. Wyrzucam śmieci, uświadamiam sobie jak wiele foli, pomimo że ja wszędzie noszę ekosiatkę wciąż nas otacza. Nie umiem określić, ile czasu zajęło nam zebranie tego kubełka na śmieci odpadów plastikowych, tydzień może dwa. Będę sprawdzać w kolejnych miesiącach. Szkło kilka buteleczek po soku jednodniowym, wyciskany, niepasteryzowany... Kilka butelek po piwie zwrotnych, czekają na kolej odniesienia do sklepu, kilka takich co nadają się tylko do kosza. Puszki po kilku miesiącach uzbierał się wielki wór (puszki nasze i gości), odkładam je osobno dla pana, który w ten sposób zarabia na życie i widuję go na osiedlu codziennie. Wynoszę wszystko na śmietnik, po drodze napotykam spojrzenie kobiety, dłuższe niż przelotny rzut okiem... 
  • Przypomina mi się  pewna sytuacja, wracałam ze swoimi pojemnikami do segregacji odpadów, napotykam znajomą starszą panią, która wypytuje, co tam niosę? No jak to co? Pojemniki na śmieci. Czy to takie dziwne? Segregacja śmieci od dawna jest wręcz obowiązkiem, który ludzie robią niechętnie, albo wcale. Nasz blok też płaci więcej, bo tych segregujących wciąż jest mniej od niesegregujących... 

  • Pierwsze zakupy do swoich woreczków: makaronu, płatków owsianych, ryżu. Po te produkty musiałam jednak pokonać drogę samochodem, tam i z powrotem łącznie 20 km, w moim sąsiedztwie nie ma takiej możliwości. Wymaga to ode mnie więcej czasu, nie tylko na dotarcie do sklepu, ale też na odnalezienie potrzebnych produktów między półkami. Jest spora ilość bakalii i suszonych owoców, widzę groch, soczewicę, ciecierzycę. Są płatki śniadaniowe nie tylko owsiane, ale i słodkie czekoladowe kulki. Nie ma moich ulubionych - ryżowych. Nie widzę też makaronu typu spaghetti, wybieram świerki.  Nasypuję do swoich lnianych woreczków (brak funkcji tarowania więc słoiki odpadają/i tak ich nie wzięłam), wybieram produkt, drukuje się cena. Następnie w sklepie odnajduję regał z mlekami roślinnymi, jedynie sojowe dostępne jest w szkle. Na co dzień go unikam, duża ilość produktów sojowych przy chorej tarczycy nie jest wskazana. Tym razem kupuję, pomyślę co dalej. Może wrócę do samodzielnego przygotowywania? To znowu więcej czasu... Nachodzi mnie refleksja, czas to główny powód, dla którego kupujemy w foli oraz gotowce. Wyszukałam jeszcze dwie wegańskie pasty do kanapek w szklanych słoiczkach, są droższe od tych w plastikowych. Kolejny powód pieniądze. Idę do kasy samoobsługowej, nikogo nie dziwią moje woreczki, nikomu nie muszę się tłumaczyć. Nie kupuję tutaj warzyw ani owoców, trzeba je też pakować w woreczki + nakleić cenę, część już od razu jest zafoliowana. 
  • Warzywa i owoce kupuję w warzywniaku pod domem, Pani sprzedająca dobrze mnie zna, wie, że nie chcę foliowych woreczków i wszystko (nawet brudne ziemniaki) biorę do swojej materiałowej siatki. 
  • Po powrocie do domu przygotowuję obiad, od razu na dwa dni z rzędu. Nie do końca bezodpadowy, używam mrożonego kalafiora (z folii), który leżakuje od ponad miesiąca w zamrażalniku. 
  • Myję zęby olejem kokosowym, nierafinowanym, czyli ma smak i zapach kokosa. Okazuje się, że doskonale myje zęby, a ja nie odczuwam podczas tego dyskomfortu. Odpowiada mi smak i zapach. Niweluje przykry zapach z ust, zęby są wyjątkowo czyste, gładkie po takim myciu. Kontynuuje w kolejnych dniach. 
  • Kasia autorka książki zaproponowała mi spotkanie, przy okazji jej pobytu w Gdańsku. W sobotę udaje się na wyznaczone miejsce spotkania. Czekając zamawiam lemoniadę upss... z plastikową słomką, którą odruchowo wkładam do buzi i dopiero sobie to uświadamiam. Kasia jest świetną osobą, doskonale zorganizowaną również w podróży. Podziwiam jej zaangażowanie i widzę na żywo, z jaką łatwością przychodzi jej życie zero waste. Bez wymuszenia, protekcjonalnego, pouczającego tonu. Wraz z nią na miejsce docierają jeszcze 4 osoby m.in.: Amanda - hakierka Agnieszka z hodolwasłów, Krysia oraz Olga z makehappyday. W takim towarzystwie czas mija prędko, przyjemnie, a ja poznaje nowe wegańskie miejsca w trójmieście. Uwielbiam te spotkania, znajomości online przenoszone do życia codziennego. Wciąż się czegoś nawzajem uczymy, uzupełniamy. 
  • Do kosza na śmieci ląduje nieświeża marchewka, kilka rzodkiewek, resztki starego obiadu, które zawieruszyły się w lodówce. Do kosza z plastikami worek po ziemniakach i mrożonym brokule. Wciąż jednak najwięcej jest odpadów, które mogłabym kompostować. Tylko jeszcze mam za mało odwagi, za dużo wątpliwości. 
  • Kolejne dni mijają, używam tego, co kupiłam wcześniej, dokupuje kolejne składniki, dwo swoich woreczków, siatek. Podczas kolejnych zakupów nie umiem jednak odmówić sobie ciastek oreo (w folii), mężowi parówek (w folii). Do domu potrzebuję też ręczniki papierowe (w folii). Ciastka jem sporadycznie, tak samo sporadycznie stosuję ręczniki papierowe. Mimo wszystko, co jakiś czas pojawiają się w moim domu. Na bułki tym razem zabrałam woreczek, który miałam już w domu, by wykorzystać go ponownie. 
  • Podczas rozmów ze znajomymi, a nawet tu na blogu dochodzą mnie niepokojące informacje. Otóż większość uważa, że żywność (kasze, mąki, ryże, makarony, orzechy itd.) sprzedawana w marketach na wagę jest nieświeża, po upływie terminu ważności. Ciężko mi się odnieść, nie znam nikogo osobiście, kto by w tym miejscu pracował. Chociaż sama mam obawy, to co zakupiłam na wagę, po przygotowaniu nie różniło się smakiem od produktów wcześniej kupowanych w opakowaniu. Może w tym, co mówią, jest ziarno prawdy. Nawet ciężko oszacować jak wiele osób kupuje bez opakowań i jak często ten towar jest dostarczany/wymieniany, gdy nie sprzeda się w określonym czasie. Kolejny minus zakupów na wagę, nie makaronie, kaszy itd. nie znajdziecie informacji, ile dany produkt należy gotować, więc przygotowuję, opierając się na własnym doświadczeniu.
  • Mąż i jego drobne codzienne zakupy = kolejne foliówki. Mogę prosić, przypominać, marudzić, ale jest niereformowalny. Podczas tych dwóch tygodni "eksperymentu" tydzień był w delegacji, miałam wtedy zdecydowanie mniej odpadów...
To na dzisiaj wszystko, co byłam wstanie przygotować. Jeśli chcecie, kolejne moje zmagania/przemyślenia pojawią się w przyszłości na blogu. Teraz czekam na Twój odzew, może i Ty wcieliłaś w życie chociaż o jeden element ZERO WASTE więcej. 

Na wszystkie komentarze obiecuję odpowiedzieć po moim powrocie (najszybciej za tydzień), a w razie czego możecie śledzić mnie na instagramie @boskejsza. 

Komentarze

  1. Ja jestem przerażona ilością śmieci, jakie wytwarza nasze małe gospodarstwo domowe. Nawet mówię, że jesteśmy fabryką śmieci.
    Najwięcej miejsca zajmują pieluchy i podkłady, i... Folia, folia, wszędzie folia!
    Staram się jak najmniej używać woreczków foliowych, ale wszystko w tę folię jest pakowane!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe przy dzieciach tak już chyba jest, szczególnie małych, gdy używa się jednorazowych pieluszek. Wielorazowe w teorii brzmią interesująco, ale sama nie wiem jakby to było w praktyce.

      Usuń
  2. Przeczytałam z przyjemnością, ale takie totalne zero waste zdecydowanie nie jest dla mnie. Tyle kombinacji, nie miałabym do tego nerwów. Ale niestety produkcja śmieci jest gigantyczna :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem to jak najbardziej, poruszam temat od takiej strony eksperymentalnej, bo może chociaż kogoś zmotywuję do odrobinę mniejszej produkcji śmieci :) jak wybranie salaty bez foli zamiast w foli :P

      Usuń
  3. Wpis jest naprawdę mądry i pouczający, można z niego wiele wynieść - sama jestem na drodze wdrażania minimalizmu, więc z ogromnym szacunkiem czytam o Twoich etapach. Niestety - czytałam w kilku książkach, że faktycznie jedzenie dostępne na wagę (bakalie, makarony itp.) są niesamowicie zanieczyszczone i to najgorsza z możliwych form konsumpcji... narażamy swoje organizmy na naprawdę obrzydliwe rzeczy. Ale makarony często widuję w papierowych torebkach! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Makaronu w papierze to ja chyba jeszcze nigdzie nie widziałam, ale mogę się mylić. W smaku temu co kupiłam niczego nie brakowało, a i tak przed zjedzeniem należy ugotować. Aczkolwiek to również jeden z moich dylematów:P

      Usuń
  4. Ja jestem zero waste zafascynowana ale nie do wszystkich zasad mogłabym się dostosować. Nic na siłę. Zrobiłam research na swoim osiedlu i jest duża nadzieja na zakupy bez folii. Pani w mięsnym bez problemu będzie mi pakować mięso i wędliny do moich pudełek. Jestem dumna ze się przelamalam i zapytałam o to, bo szczerze mówiąc trochę się krepowalam. Nie każdy rozumie ta ideę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! ja na szczęście z mięsa kupuję jedyne sporadycznie 2-3 plastry wędliny dla męża czy parówki też raz na jakiś czas, więc na razie nie umiem się przełamać do spakowania do swojego pojemniczka, ale chcę spróbować. Nie dziwię się, że się krępowałaś - odczuwam dokładnie to samo.

      Usuń
  5. Podziwiam naprawdę! :) Niektóre rzeczy naprawdę są szalone!

    OdpowiedzUsuń
  6. "Podczas kolejnych zakupów nie umiem jednak odmówić sobie ciastek oreo (w folii), mężowi parówek (w folii). Do domu potrzebuję też ręczniki papierowe (w folii)"
    Bogusiu tak sobie myślę, że ok - chcesz żyć w nurcie zero west - ale czy też ma to polegać na aż takich restrykcjach? Przecież nie chodzi chyba w tym wszystkim o to, żeby popaść w jakieś skrajności?
    Ja osobiście zwracam uwagę na recykling, ale też z dużą dozą zdrowego rozsądku (nie będę się przecież katować i zamartwiać tym, że kupiłam sobie coś na co mam mega apetyt a jest w folii, bo tak oferuje producent).
    Udanych wakacji i wypoczynku życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście uległam, co widać po moich zakupach na fotografii. Dlatego tak jak mówisz zdrowy rozsądek - równowaga :) Ten post to były spisywane moje przemyślenia na bieżąco, praktycznie zaraz po każdym zakupie, najprawdziwsze to co wtedy czułam, myślałam. Bo chyba najrzadziej w kontekście zero waste, czy nawet minimalizmu a nawet konsumpcjonizmu nie mówi się o tych uczuciach ;p A mogłoby być tak ciekawie.

      Usuń
  7. No wiesz, ja nadal szyję sobie płatki wielorazowe - mam już 4 szt. :D I przestałam używać płatków jednorazowych do toniku, bo go mam w butelce z atomizerem.

    Z tą świeżością produktów sypkich w dużych workach to bym nie przesadzała, to nie psuje się tak szybko. Nieraz zużywałam makaron, który leżał mi w szafce miesiącami i nie sprawdzam bynajmniej daty ważności. Bardziej obawiałabym się moli spożywczych, dla których takie otwarte worki to raj. Fakt, nigdy nie znalazłam ich w makaronie czy ryżu, ale już bakalie uwielbiają, podobnie jak mąkę i otręby.

    Poza tym uważam, ze dobrze Ci idzie :)

    Ange76

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A możesz powiedzieć z czego szyjesz swoje płatki? Masz porównanie do tych sklepowych? Ja używam Kokosi i jestem ciekawa innych opcji :)

      O ile pamiętam, moli spożywczych nie musimy obawiać się jeśli zamrozimy dany produkt na jakiś czas, a potem będziemy przechowywać w szczelnych pojemnikach :) Natomiast kwestia przydatności to jedno, a higieny to drugie... Jak kupię makaron w sklepie i leży u mnie miesiącami, to wiem co się z nim działo. A co jeśli ten na wagę był np. rozsypany na jakiejś podłodze...?

      Usuń
    2. albo - jak często mój partner powtarza - dotykany nieumytymi przez sprzedawcę rękoma??

      Usuń
    3. Ange76 super! ogromnie się cieszę, że uczyniłaś ten krok.

      Mole spożywcze są widoczne od razu gołym okiem, nic takiego nie zaobserwowałam. Faktycznie ludzie mogą macać rękoma makaron/ryż itd. ale i tak się go gotuje. W smaku nie różnił się niczym od tego kupowanego w opakowaniach, ale rozumiem obawy i też je mam niejednokrotnie, dlatego o tym piszę.

      Usuń
    4. Aniu, szyję z t-shirtu młodszej córki, z którego wyrosła, 100% bawełny. Odrysowałam kołka od szklanki i zszywam ręcznie po dwa kołka ściegiem do obrębiania. Wolno mi to idzie, bo nie jest to jakaś fascynująca robota ;) Nie mam porównania z kupnymi płatkami wielorazowymi, ponieważ nie chciałam kupować kolejnej rzeczy jeśli mogę wykorzystać te, która już mam. Te moje płatki są bardziej szorstkie niż płatki bawełniane jednorazowe, ale usuwają makijaż i zanieczyszczenia równie dobrze.

      Co do moli, to mrożenie owszem nie pozwala im się rozwijać, ale mnie brzydzi sama świadomość, ze mogą tam być. No, ale ostatecznie kupuję np. fasolę czy groch na wagę,więc jakoś się przełamuję. Kiedyś nie wyobrażałam sobie picia kranówki, a teraz nie jest to dla nie problem, ale ogromna wygoda.

      Ange76

      Usuń
    5. Bardzo dziękuję za odpowiedź! A mam jeszcze jedno pytanie: jak sobie uszyjesz taki płatek, to nie masz potem podczas używania takiego odczucia "ślizgania" się między sobą dwóch warstw? Bardzo tego nie lubię (tak jak nigdy nie lubiłam rozwarstwiania się tańszych wacików jednorazowych, więc kupowałam drogie), ale może masz na to jakiś patent?

      Usuń
    6. Nie mam tego uczucia zupełnie. Może dlatego, że są dość "szorstkie" i się ze sobą sczepiają, a może dlatego, ze są porządnie złapane nitką na całym obwodzie. Pewnie można nie zszywać, tylko powycinać kołka i używać takich pojedynczych, ale grubsze wydaja mi się bardziej praktyczne. Dodam, ze prałam je już w 95 st.C i nic im to nie zaszkodziło.

      Ange76

      Usuń
    7. To już wszystko wiem. Dziękuję raz jeszcze <3

      Usuń
  8. To zupełnie nie dla dochodzę do wniosku, ale podziwiam Cię za te chęć, determinację i trzymanie się zasad :) widać, że one są Twoim nawykiem i w żaden sposób sie do tego stylu nie zmuszasz. Brawo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pirelka rozumiem, to nie dla każdego i nie na każdym etapie życia :)

      Usuń
  9. Bogusiu, podziwiam :) Ja mam wiele niufności względem sypkich produktów, które można kupić na wagę (mąka, kasze, makarony, bakalie). Wg mnie są siedzliskiem kurzu, jak ktoś wcześniej zauważył robale różnej maści mają do nich znacznie ułationy dostęp, wietrzeją i tracą na świeżości, poza tym nigdy nie wiadomo kto z kupujących czym w nich grzebał - a ludzki ręce przenoszą ogrom drobnoustrojów. Ze względów higieniczych i sanitarnych pewne produkty powinny być pakowane. Druga rzecz - czy takie wyprawy 20 km po produkty zero waste nie są mniej ekologicze niż spacer do sklepu osiedlowego po produkty zapakowane w papier/folię/szkło do recyklingu?
    To tylko hasła rzucone dla refleksji, bo można by długo dyskutować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie mam niejednokrotnie te same wątpliwości, myśli. Dlatego też to wszystko zapisałam, to co czułam w danym momencie. Czy to ma sens jechać te 20 km, czy lepiej kupić pod domem? Jak na razie okazało się, że podczas 2 tyg. tylko taki jeden wyjazd był konieczny, więc może mogłabym robić takie zakupy przy okazji bycia w tej okolicy 1-2 razy w tyg. A czy higieniczne? produkty, które poddaje się obróbce cieplnej - myślę, że nie ma się co obawiać, w smaku okazały się takie same jak te pakowane w folię. Problem chyba większy z tymi, których np. nie gotujemy jak bakalie :/
      Można by dyskutować godzinami i w sumie trochę mi o to też chodzi, byśmy wymieniali się nawzajem swoimi doświadczeniami, spostrzeżeniami, wątpliwościami.

      Usuń
  10. Gdy to przeczytałam to pomyślałam : też tak chcę ! Jednak wiem, że nie na wszystko zgodziłabym się z łatwością. Blog Kasi również obserwuję i zawsze zaciekawia mnie to, o czym pisze. Chłonę tę wiedzę na temat zero waste - ale na razie dla mnie to tylko teoria. Pozdrawiam i trzymam kciuki za wytrwałość :))

    OdpowiedzUsuń
  11. Cieszę się, że otwarcie piszesz nie tylko o blaskach, ale i cieniach świadomej konsumpcji. Szczególnie zastanowił mnie fragment o konieczności podróży samochodem do miejsca, gdzie łatwiej zrobić zakupy zgodnie z ideą ZW. Każdy musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co jego/jej zdaniem jest "mniejszym złem" i akceptowalną niewygodą na drodze do bardziej zrównoważonej konsumpcji. Ja np. często korzystam z mrożonej włoszczyzny i warzyw, bo nie wymagają obierania i krojenia i krócej się gotują. Folia + potencjalnie mniej wartości odżywczych, ale za to więcej czasu z rodziną spędzonego poza kuchnią... Myślę, że więcej osób ma takie dylematy i dobrze jest wiedzieć, że nie jesteśmy w tym odosobnieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokładnie - uważam, że najlepiej jak jest jakaś równowaga w tym wszystkim :)

      Usuń
    2. Mrożoną włoszczyznę też czasami stosuję :) przynajmniej nic się nie marnuje z jedzenia, bo tak zawsze zostaje a to kawałek pora,a to selera. Można by siekać i mrozić samemu - ale to znowu czas!

      Równowaga najważniejsza:)

      Usuń
  12. Gratuluję Ci że chcesz propagować i wprowadzasz w swoje życie filozofię "zero waste" to jest pewnego rodzaju wyzwanie, do którego także potrzeba nakładów energii i racjonalnego myślenia.
    Na mnie książka nie zrobiła zbyt pozytywnego wrażenia w sensie "rzucam wszystko- jestem zero waste", nie identyfikuję się zbytnio z tą filozofią. Minimalizm i oszczędności które prowadzę są na tym poziomie póki co że nie chcę wprowadzać nic nowego.
    Mam tylko ten plus, że żyjąc w domu z ogrodem i zwierzętami żadne z resztek nie marnują się u nas, a niektóre plastikowe rzeczy przydają się i są wykorzystywane wtórnie przy różnych zwierzakach ;)
    Miłego wyjazdu Kochana i czekam z utęsknieniem na relacje ! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie tak, że rzucimy wszystko i będziemy super:) Dla mnie zawsze metoda małych kroków jest skuteczniejsza, czy to w zero waste, czy minimalizmie, czy zdrowym odżywianiu czy sporcie. Ja już część zasad wcieliłam znacznie szybciej,nawet jak to pojęcie nie było jeszcze tak modne, propagowane.
      Życia w domu w ogrodem po części Ci zazdroszczę :)
      Postaram się napisać kilka słów od siebie co do Barcelony, ale już mogę powiedzieć jedno - gorąco polecam! Szczególnie w październiku, gdy pogoda utrzymuje się na poziomie 23-25 stopni w ciągu dnia, a wieczorami spada do tych 18-20.

      Usuń
    2. Masz rację metoda małych kroków jest najbardziej skuteczna. Nie mamy wrażenia, ze nagle cały swój świat trzeba przeprogramować.

      Mi przede wszystkim zależy na wpisie o organizacji takiego wyjazdu i mniej więcej o kosztach.
      Taka pogoda i temperatura to idealne warunki do zwiedzania i wypoczynku, ani zimno, ani gorąco :)

      Usuń
  13. Na kilku blogach czytałam recenzję tej książki. Fajnie, że napisałaś jak w praktyce wygląda stosowanie zawartych w niej rad oraz droga do bycia świadomym konsumentem i że warto zachować też w tym wszystkim zdrowy rozsądek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Recenzji pewnie było "boom", bo książka weszła do sprzedaży. Ja nie chciałam pisać surowej recenzji, ale również to do jakich refleksji i kolejnych kroków mnie skłania, gdzie się przełamuję,a gdzie wciąż nie potrafię. Rozsądek przede wszystkim :)

      Usuń
  14. Szacunek za trzymania się takich zasad :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Również muszę ogarnąc swoje mieszkanie bo woła o pomoc ;p

    OdpowiedzUsuń
  16. jak mnie tu dawno nie było ;-( ehh ale czasu brak na wszystko ;-( ehh
    Mam nadzieje że mi wybaczysz ! :-*


    Super post kochana ! :*

    OdpowiedzUsuń
  17. Bogusiu, a ja do Ciebie z innej beczki. Szukam sklepów/marek oferujących rzeczy z bawełny organicznej. Chodzi mi przede wszystkim o basicowe rzeczy takie jak skarpetki, proste majtki, klasyczne T-shirty. Chyba jestem jakaś głupia, bo nie umiem znaleźć nic ciekawego. Może znasz jakieś miejsca albo śledzisz blogi, które opisują takie miejsca?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bawełnę organiczną oferuje nawet H&M jeżeli chodzi o t-T-shirty ja tam najczęściej kupuję, bo często się brudzę i szkoda mi wydawać dużo na T-shirt. Droższe COS, które wiele osób chwali.
      Basicowe majteczki z organicznej bawełny kupuję w Oysho.

      Może zainteresuje Cię też oferta: https://fairma.pl/ ale tutaj w grę wchodzi tylko sprzedaż wysyłkowa i białych T-T-shirtów właśnie nie widzę :/

      Usuń
    2. Już tą odpowiedzą bardzo mi pomogłaś! Dziękuję <3

      Usuń
  18. Dobrze, że co raz więcej osób zaczyna zwracać uwagę na bycie świadomym konsumentem. Oczywiście nie ma czego takiego jak życie 100% zero waste, ale można drobny gestem zmniejszyć nasz impakt na środowisko. Choć czasami przypomina to bardziej walkę z wiatrakami, kiedy po raz n-ty przekonujesz panią, że nie chcesz tego woreczka. To też kwestia czasu, jakiś czas temu stało się modne chodzenie do sklepu z własną torbą i co raz mniej osób bierze reklamówki, za które trzeba dodatkowo płacić. Po prostu do pewnych rzeczy powoli się przekonujemy i za jakiś czas nikt nie będzie patrzył krzywo, że ktoś chce zapakować coś we własny pojemnik. Na zachodzie mocno się już zakorzenił ten ruch, w Polsce dopiero raczkuje i wiadomo, że trzeba czasu, a przede wszystkim edukacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno od stycznia ma się zmienić ustawa, że sprzedawca może narzucić dowolną sumę za foliową siatkę, więc może nawet 2-5 zł. Może to ludzi przekona do noszenia swojej siatki. Tak, podziwiałam jak to się dzieje za granicą, liczę na to, że w Polce też się rozkręci. A im nas więcej tym lepiej;)

      Usuń
  19. Ta książka dużo zmieniła w moim życiu....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. Zachowaj kulturę osobistą, nie obrażaj mnie, ani innych blogerów. Nie wklejaj linków. Masz pytanie - pisz, odpowiem tutaj lub w osobny poście jeżeli temat będzie wymagał rozwinięcia. Zawsze możesz też napisać do mnie maila, a ja najszybciej jak będę mogła odpiszę!